NR. 47-50, 59-61 ZAGRODA Z ZAGORZYNA
Zagroda z Zagorzyna to zamożne gospodarstwo góralskie z przełomu XIX i XX wieku. Chałupa z Zagorzyna (nr 47) zrębowa, niebielona, jedynie wokół okien w części południowej ściany grubo wylepione gliną i pomalowane wapnem. Ganek dostawiony w latach dwudziestych XX w. oraz szczyt i balkon zdobione motywami ażurowymi znanymi z budownictwa uzdrowiskowego. Rozpowszechniły się one w latach dwudziestych i trzydziestych XX w. jako naśladownictwo domów w pobliskiej Szczawnicy.
Chałupa ma przelotową, centralnie umieszczoną sień, po jednej stronie kuchnia i izdebka, po drugiej duża izba i alkierz. Chałupa była własnością Wincentego Myjaka, zamożnego gospodarza, wójta, w latach 1908-1913 posła ludowców do Sejmu Krajowego we Lwowie, a w latach 1911-1918 do parlamentu w Wiedniu.
Chałupa w skansenie odtworzona jest jako dom posła z elementami wystroju nietypowymi dla dawnej wsi.
Izba jest reprezentacyjnym pomieszczeniem, w którym Wincenty Myjak przyjmował gości, urządzał spotkania wiejskie. Pokój wyposażony jest w komplet mebli wykonany na zamówienie Myjaka przez stolarza krakowskiego.
Sąsiedni walkierz to gabinet z biurkiem i fotelami z warsztatu krakowskiego i krzesłami wiedeńskimi. Również inne elementy wystroju obu pomieszczeń mają charakter mieszczański, jak olejne pejzaże, zegar, etażerka z książkami czy kufry używane przez Myjaka podczas licznych podróży.
W kuchni piec z kapą, po przeciwnej stronie wyłożony cegłami kąt gospodarczy, gdzie trzymano wodę, prano, przygotowywano posiłki.
Izdebka – podobnie jak duża izba – łączy elementy miejskie z wiejskimi. Stoi tu mieszczańska komoda i stół oraz szafa i łóżka nawiązujące do mody miejskiej. W izdebce sypiały córki gospodarza, które ozdobiły wnętrze obrazami, pocztówkami i rodzinnymi fotografiami.
Spichlerz z Kiczni (nr 49) postawiono ok. 1870 r. Część parterowa murowana z kamienia, drewniane pięterko wraz z galerią, dobudowane w latach dwudziestych – pełniło funkcję wakacyjnego mieszkania dla księdza, członka rodziny. Spichlerz jest bogato zdobiony na wzór szczawnicki, ma ażurową balustradę i ozdobne deski szczytowe. Drugi spichlerz (nr 48) usytuowany naprzeciw chałupy po drugiej stronie drogi, w całości drewniany, postawiony został w 1880 r. w Zagorzynie. Później nadbudowano piętro i ganek zdobione ażurową dekoracją. Ponadto w skład zagrody wchodzą przeniesione z Kamienicy: stajnia (nr 60), stodoła (nr 50), szopa kieratowa z Maszkowic (nr 59), a także zrekonstruowana suszarnia owoców (nr 61).
Pralka drewniana
Nr inw. MP
Materiał: drewno, metal
Wymiary: wysokość 84 cm, długość 72 cm, szerokość 58 cm
Datowanie: XX w.
Miejsce pochodzenia: Olszana (pow. nowosądecki, woj. małopolskie)
W sieni zamożnego góralskiego domu z Zagorzyna uwagę zwraca stojące na środku spore drewniane urządzenie. Składa się z ośmiokątnego pojemnika wykonanego z pionowych desek łączonych blaszanymi obręczami, wsparte jest na czterech drewnianych, lekko wygiętych nóżkach. Wewnątrz znajduje się karbowana, drewniana podstawka z dwoma uchwytami do wyjmowania, wsparta na metalowym pręcie. Podobny karbowany element jest przymocowany od spodu do wieka. Na wierzchu wieka znajduje się metalowy mechanizm, niekompletny – brakuje dźwigni, korby lub innego urządzenia wprawiającego całość w ruch. W górnej części, z boku, umieszczona jest deseczka, do której przymocowana została drewniana fabryczna wyżymaczka z dwoma gumowanymi wałkami poruszanymi korbą. Ten ostatni przedmiot wskazuje przeznaczenie całego urządzenia – jest to pralka. Mechanizmem pracującym są w pralce owe dwie karbowane drewniane płyty, z których jedna była ruchoma – podczas pracy mechanizmu i pod wpływem wody brud był usuwany. Tego typu pralki znane były od lat 40. XIX wieku i używane do końca okresu międzywojennego, a czasem nawet dłużej. Modele produkowane w XX stuleciu zaopatrywane były nawet w silniki elektryczne.
Pierwsze prototypy pralek pojawiły się już w XVIII wieku – były to kadzie, do których wkładano ubrania czy bieliznę i wprawiano je w ruch za pomocą korby. Wtedy też, pod koniec XVIII stulecia, wynaleziono tarę, która ułatwiła zwykłe pranie ręczne. Pierwsza pralka bębnowa powstała w 1851 roku – jej twórcą był amerykański wynalazca James King, a pralka posiadała napęd parowy. W ciągu następnych 20 – 30 lat udzielono wielu patentów na różnorodne rodzaje pralek. Pierwsza pralka z silnikiem elektrycznym została wyprodukowana w 1899 roku, jednak pralki poruszane w ten sposób upowszechniły się dopiero w wieku XX. Na początku XX wieku używano do prania oprócz mydła różnorodnych substancji. Były to na przykład: zagęszczona żółć wołowa (skuteczna na tłuszcz i brud, ale ze względu na własny barwnik – tylko do ciemnych tkanin), korzeń mydlany (roślina rodzima) oraz quillaya (kora z południowoamerykańskiego drzewa) – do rzeczy wełnianych i kolorowych, boraks – do koronek, firanek i bielizny stołowej, salmiak i terpentyna, otręby (do prania jedwabiu), surowe tarte ziemniaki (do kolorowych tkanin bawełnianych), chlorek do wybielania i benzyna jako rozpuszczalnik do tłuszczów. Pierwsze proszki do prania pojawiły się już przed I wojną światową, a w domowym użytku zaczęły upowszechniać się dopiero po II wojnie. W 1937 roku powstała pierwsza pralka automatyczna, a technologia ta została rozwinięta po II wojnie światowej. Pierwszą polską pralkę automatyczną – Polar PS 663 Bio – wyprodukowano w 1971 roku. Jej kolejne wersje były popularne w Polsce w latach 70. i 80. stopniowo wypierając pralki wirnikowe, z których najsławniejsza była „Frania”.
W dzisiejszych czasach trudno nam sobie wyobrazić życie bez tak przydatnego urządzenia jak pralka. Czasem zdarza się nam prać ręcznie, ale dotyczy to tylko wybranych, delikatnych rzeczy. Mamy również duży wybór rozmaitych środków piorących, od tradycyjnego mydła, przez różnego rodzaju detergenty aż po środki przyjazne środowisku na bazie naturalnych substancji, ostatnio coraz bardziej popularne. Jak to wyglądało dawniej na wsi? Pralki w rodzaju tej prezentowanej w chałupie z Zagorzyna, były rzadkością, dostępną tylko najzamożniejszym gospodarzom, i to dopiero w XX wieku. Poziom higieny stał na niezbyt wysokim poziomie, ale w miarę możliwości starano się dbać o czystość i wygląd odzieży, zwłaszcza tej świątecznej. Dlatego właściwie w każdym gospodarstwie znajdowały się sprzęty do prania, maglowania i prasowania. Odzieży wełnianej i kożuchów nie prano, jedynie wietrzono i trzepano w zimie na śniegu. Wyroby z lnianych tkanin samodziałowych ługowano i prano. Ługowanie przeprowadzano w wysokich naczyniach klepkowych, tzw. zolnikach – bieliznę zalewano w nich gorącym ługiem sporządzonym z popiołu drzewnego gotowanego w wodzie. Ług ma silne działanie czyszczące i zdolność rozpuszczania tłuszczu, jest także wykorzystywany do produkcji mydła. Czasem popiół w woreczku kładziono na ostatnią warstwę bielizny i zalewano wrzątkiem, który po zetknięciu z popiołem zmieniał się w ług. Dopiero następnego dnia po ługowaniu zabierano odzież i bieliznę nad strumień, rzekę czy staw – do prania za pomocą kijanek – zaopatrzonych w rączkę deseczek, którymi uderzano w tkaninę. Do prania używano też mydła, nieraz własnego wyrobu (z tłuszczu zwierzęcego oraz ługu lub sody), później – kupowanego. Czasem odzież po ługowaniu namydlano i gotowano w wielkich garach na kuchni. Ługowanie i bicie kijankami dobrze znosiły samodziałowe lniane tkaniny. Natomiast fabryczne materiały bawełniane, z czasem coraz bardziej na wsi popularne, traktowane w ten sposób bardzo szybko się niszczyły. Do prania zaczęto więc używać drewnianych klepkowych balii (następnie blaszanych) i specjalnych tar – wykonanych z drewna, później z blachy ocynkowanej, a czasem nawet ze szkła lub ceramiki, a także kupnego szarego mydła i chlorku do wybielania. Lniana tkanina po wypraniu i wysuszeniu była sztywna i szorstka – używano więc maglownicy z wałkiem, by ją zmiękczyć i wygładzić. Tkaninę nawijano na wałek, po czym maglownicą (deską z karbami) przesuwano po wałku, w tę i we tę, mocno dociskając, wtedy wałek się obracał. Tkanina podczas tej czynności powinna być lekko wilgotna (jak podczas maglowania w maglu). Delikatniejsze materiały prasowano, używając żelazek – najczęściej na węgiel lub na duszę (rozgrzany kawałek żeliwa wkładany do środka).
Nawet obecnie pranie i prasowanie, zwłaszcza większe, wymaga trochę zachodu, natomiast dawne sprzęty do prania zgromadzone na ekspozycji skansenu przypominają, jak ciężkie, pracochłonne i czasochłonne było to zajęcie w czasach, gdy nikomu na wsi nawet nie śniło się o elektryczności i pralkach automatycznych.
Bogusława Błażewicz
Ważniejsza literatura:
Tomasz Czerwiński, „Wyposażenie domu wiejskiego w Polsce”, Warszawa 2009
Maria Ochorowicz-Monatowa, „Gospodarstwo kobiece w mieście i na wsi”, Warszawa – Lwów 1914
Fot. Piotr Droździk
Kufer podróżny
Nr inw. MNS KW 9490, 2073/S
Datowanie: pocz. XX w.,
Materiał: dykta, płótno, skóra, drewno, mosiężne okucia
Wymiary: 31 x 102 x 59,5 cm
Na szafie, w dużej izbie w chałupie z Zagorzyna leży kufer podróżny. Wykonany jest z dykty obciągniętej grubym, lnianym płótnem, pomalowanym brązową i czarną farbą olejną w pasowy wzór geometryczny. Ścianki kufra opasane są drewnianymi listwami w kształcie półwałka, i przymocowanymi za pomocą przynitowanych blaszek. Naroża zabezpieczone są półkolistymi kawałkami skóry. Wieko zamykane jest na 5 mosiężnych zamków zatrzaskowych. Wnętrze kufra wyłożone zostało białym płótnem, do którego doszyte są dwie pary pasów do przytrzymania bagażu, natomiast po prawej stronie znajduje się wąska przegródka.
Kufer powstał w „Królewskiej Saksońskiej Fabryce Walizek i Toreb Moritz Mädler” w Lipsku, prestiżowej firmie specjalizującej się w produkcji waliz i kufrów podróżnych. Firmę w 1850 r. założył Carl Moritz. W 1886, jego syn Paul wybudował nową, dużą fabrykę zatrudniającą ok. 300 pracowników, a trzy lata później firma została oficjalnym dostawcą swoich produktów na dwór cesarski. Dobrze prosperujący zakład otworzył filie w Berlinie, Hamburgu, Frankfurcie nad Menem oraz Kolonii. Oprócz wszelkiego rodzaju bagażów i waliz podróżnych, z czasem zaczęto produkować także damskie torebki, futerały na kapelusze i kufry na bagażniki samochodowe. W 1930 r. firma przeszła w ręce Edgara Moritza, który po wojnie przeniósł jej siedzibę do Offenbach nad Menem. Następnie fabrykę przejęła jego córka, która w 1973 r. utworzyła oddział szwajcarski i sama nim zarządzała. Niemiecka część firmy natomiast, która przypadła w udziale jej bratu, zbankrutowała w 1984 r.
XIX-wieczne bagaże wykonane były z wysokiej jakości materiałów i zaprojektowane tak, by wytrzymały trudności podróżowania dawnymi środkami lokomocji. Pudła, kufry i wczesne walizy były najczęściej drewniane i posiadały mosiężne wykończenia oraz okucia. Niektóre pokryte były wodoodpornymi materiałami, np. płótnem i żywicą, umożliwiającymi podróżowanie statkiem bez obawy przed zniszczeniem bagażu. Do dalekich i długich podróży, wymagających spakowania dużej ilości przedmiotów, w asortymencie producentów waliz i kufrów podróżnych oferowano produkty o skomplikowanym systemie przechowywania. Po otwarciu, kufry tego typu przypominały wnętrze szafy z wieszakami, półkami i różnej wielkości szufladkami na drobiazgi. Były one wówczas bardzo popularne, szczególnie wśród pań, posiadających w XIX w. wielką ilość garderoby oraz niezbędnych akcesoriów. Oprócz kufrów w użyciu były również wszelkiego rodzaju nesesery i przyborniki. W podróż bowiem zabierano nierzadko własną zastawę, sztućce, przybory do szycia i kosmetyki.
Muzealny kufer swoją formą przypomina wczesne walizy, które chociaż dość ciężkie, były poręczniejsze i lżejsze do noszenia niż duże kufry. Początek masowej turystyki, a także zmiana środków transportu, sprawiły, że pod koniec XIX stulecia kufry powoli wychodziły z mody. Na przełomie XIX i XX w. w ofercie producentów bagażu, walizki zaczęły pojawiać się w coraz większych ilościach, różnych rozmiarach i stylach. Dla podróżujących koleją, a później automobilem, stanowiły wygodną i praktyczną alternatywę ciężkich kufrów, z biegiem lat stając się symbolem turystyki.
Edyta Ross-Pazdyk
Ważniejsza literatura:
Gall, Günther, „Mädler” w: Neue Deutsche Biographie 15 (1987), s. 633–634 [wersja internetowa]; URL: https://www.deutsche-biographie.de/pnd1081552271.html#ndbcontent
Fot. Piotr Droździk
Krzesło wiedeńskie
Nr inw. MNS KW 16775, EI/4241
Materiał: drewno
Wymiary: 94,5 x 40,5 x 42 cm
Firma Jacob & Josef Kohn
Spośród mebli znajdujących się na wyposażeniu mieszkania posła Myjaka z Zagorzyna na uwagę zasługuje drewniane krzesło wiedeńskiej firmy Jacob & Josef Kohn. Siedzisko oraz oparcie mebla zdobi tłoczony ornament groteskowy, składający się z centralnie umieszczonej twarzy satyra i oplatających ją wici roślinnych. Krzesło posiada toczone, okrągłe nogioraz dwie ozdobne tralki służące za boki oparcia. Na spodzie mebla znajduje się przyklejona papierowa metka z oznaczeniem „Jacob&JosefKohn”, które było stosowane od lat 60. XIX wieku do 1920 roku.
Historia firmy sięga 1849 roku, kiedy Jacob Kohn razem ze swoim synem Josefem założyli w Wiedniu manufakturę mebli giętych. Firma bardzo szybko stała się głównym konkurentem niemieckiej firmy Thonet i jednym z wiodących producentów mebli w Austro-Węgrzech. Podczas projektowania mebli Firma Kohn współpracowała ze słynną Spółdzielnią Rzemieślniczą zwaną Warsztatami Wiedeńskimi, założoną w 1903 roku przez Josefa Hoffmana i Kolomana Mosera w Wiedniu, inspirującą się secesją oraz brytyjskim nurtem Arts&Crafts. Efektem współpracy z projektantem Josefem Hoffmanem jest m.in. słynne Sitzmachine – krzesło z regulowanym oparciem z ok. 1905 roku, które firma Kohn sprzedawała aż do 1916 roku w wielu wersjach, m. in. z poduszkami i bez. Model ten znajduje się obecnie w najsłynniejszych muzeach na całym świecie. Współpraca firmy Jacob&Josef Kohnz Hoffmanem jest jednym z pierwszych przykładów udanej kooperacji projektanta i rzemieślnika, wpisując się idealnie w założenia Warsztatów Wiedeńskich.
W 1914 roku firma połączyła się z bliźniaczą firmą Mundus AG, czego efektem była nowa marka Mundus-Kohn, mająca swoją siedzibę do 1919 w Wiedniu, a w późniejszych latach w Cieszynie. Zakłady firmy rozsiane na terenach Czech, Austrii i Polski zajmowały się masową produkcją krzeseł, stołów, wieszaków i łóżek. Firma nieustannie poszerzała swój asortyment, oferując kompletne wyposażenia dla kawiarni, hoteli oraz osób prywatnych. W późniejszych latach skupiła się na produkcji bardziej luksusowych mebli salonowych. Do kolejnej istotnej zmiany w strukturach firmy doszło w 1924 roku, kiedy to została przejęta przez największego producenta mebli giętych, firmę Thonet. Taki stan rzeczy utrzymywał się do początku II wojny światowej, kiedy kontrola nad produkcja przeszła w ręce okupanta. Po wojnie Thonet stał się czechosłowackim przedsiębiorstwem krajowym i otrzymał nową nazwę Ton (Továrna Ohýbaného Nábytku – Fabryka Mebli Giętych).
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Pierre Kjellberg, „Historia Mebli Europejskich”, Warszawa 2014
Steven Parissien, „Historia wnętrz. Dom od roku 1700”, Warszawa 2007
Fot. Piotr Droździk
Obraz – litografia barwna „Gefecht bei Prerau „ („Potyczka pod Przerowem”)
Nr inw. MNS KW 6480, EI/2832
Materiał: papier, druk
Wymiary: w ramie: 46 x 57,5 cm, w świetle obrazu: 41 x 52,5 cm
Datowanie: kon. XIX w.
Miejsce pochodzenia: Stary Sącz (pow. nowosądecki, woj. małopolskie); miejsce druku: Drezno
Wędrując po wiejskich chałupach w sądeckim skansenie można zobaczyć liczne obrazy, najczęściej oleodruki, o treści niemal wyłącznie religijnej. W licznych europejskich drukarniach powstawały jednak także oleodruki i litografie przedstawiające szeroki zakres tematyki świeckiej: pejzaże, sceny rodzajowe i mitologiczne, martwe natury, alegorie, portrety władców i przedstawicieli rodzin panujących, sceny historyczne i batalistyczne. Obrazy o innej niż dewocyjna tematyce zdobiły raczej domy mieszczan, szlachty czy inteligencji. Wśród ludności wiejskiej przed II wojną światową i w czasach wcześniejszych zdarzały się bardzo rzadko. Na ekspozycji skansenu można jednak wskazać kilka takich miejsc – pojawienie się obrazów o świeckiej tematyce wiąże się zwykle z jakąś szczególną cechą danej rodziny czy środowiska.
Charakterystycznym przykładem jest dom z Zagorzyna należący niegdyś do Wincentego Myjaka, zagorzyńskiego wójta a także posła partii PSL (później PSL Piast) do Sejmu Krajowego we Lwowie (od 1908 roku) i do Rady Państwa w Wiedniu(od 1911 roku). Już sama architektura wyróżnia to domostwo na tle typowych wiejskich zabudowań – szczególnie biegnący przez całą długość ganek ze snycerskimi zdobieniami nawiązującymi do architektury uzdrowiskowej. Również wyposażenie wnętrza łączy tradycyjne wiejskie elementy z wpływami kultury mieszczańskiej – co odzwierciedla tryb życia właściciela, wywodzącego się z chłopskiej rodziny, ale wykształconego i obracającego się wśród politycznych elit Galicji i Austro-Węgier. Przykładem tego są obrazy – obok tradycyjnych wizerunków o charakterze religijnym można tam zobaczyć pejzaże malowane techniką olejną oraz fotograficzne portrety właściciela.
Na bocznej ścianie w gabinecie posła znajduje się barwna litografia ukazująca scenę batalistyczną. Obraz, oprawiony w wąską czarną ramę, ujęty jest w czarne passe partout ze złotą bordiurą ozdobioną na narożach motywami roślinnej wici. W dolnej części na czarnym tle widnieje podpis w języku niemieckim: „Gefecht bei Prerau [tytuł ozdobną frakturą] / zwischen den preuſs Husarenund der sächs. Reiterei, / am 15. Juli 1866”. W tłumaczeniu: „Potyczka pod Przerowem / pomiędzy pruskimi huzarami a jazdą saksońską, 15 lipca 1866”. Powyżej umieszczono napis dotyczący miejsca powstania obrazu, wykonany drobnym drukiem i obecnie niemal nieczytelny. Można jedynie odcyfrować, że litografia powstała w Dreźnie. Zgodnie z tytułem tematem litografii jest potyczka w pobliżu miasta Przerów na Morawach (teren dzisiejszych Czech), na froncie wschodnim wojny prusko-austriackiej. W potyczce oddział pruskich huzarów (na obrazie po lewej stronie, w niebieskich mundurach) starł się z oddziałem jazdy saksońskiej (Saksonia walczyła po stronie Austrii) – ukazanym w prawej części kompozycji, w czerwonych mundurach.
Wojna prusko – austriacka toczyła się w okresie od 16 czerwca do 23 sierpnia 1866 i została wywołana przez Prusy, dążące do zjednoczenia krajów niemieckich pod swoją dominacją. Pretekstem był konflikt o Szlezwik-Holsztyn, przejęty wspólnie przez Prusy i Austrię od Danii w 1864 roku. Królestwo Prus zostało wsparte przez Królestwo Włoch (dążące do odzyskania Wenecji będącej wówczas pod władzą austriacką) oraz kilka krajów Związku Niemieckiego. Sojusznikami Cesarstwa Austriackiego były m.in. Saksonia, Królestwo Hanoweru i Królestwo Bawarii. Działania wojenne miały miejsce przede wszystkim w Czechach, a także w Niemczech i we Włoszech. Austriakom udało się zwyciężyć w bitwie pod Trutnovem 27 czerwca oraz odnieść parę zwycięstw nad Włochami, jednak przewaga była od początku po stronie pruskiej, m.in. za sprawą nowocześniejszego uzbrojenia. Do decydującej bitwy doszło 3 lipca pod Sadową (okolice miasta Hradec Králové) – wojska austriackie pod dowództwem gen. Ludwika von Benedeka zostały rozbite przez armię pruską dowodzoną przez gen. Helmutha Karla Bernharda von Moltke, szefa sztabu generalnego armii pruskiej. 24 lipca cesarz Franciszek Józef I skapitulował, a wojna zakończyła się pokojem podpisanym w Pradze 23 sierpnia, w wyniku którego Prusy i Włochy zaspokoiły swoje roszczenia terytorialne, a dalszy proces jednoczenia Niemiec odbywał się bez udziału Austrii, a pod przewodem Prus. Warto nadmienić, że udział w wojnie po obydwu stronach brali liczni żołnierze narodowości polskiej, pochodzący z terenów zaboru pruskiego oraz z Galicji.
Przedstawiona na litografii potyczka była częścią większego starcia określanego jako bitwa pod Tovačovem. Rozegrała się ona na zachód od Przerowa i ostatecznie zakończyła przegraną Austrii. Miasto Przerów (po czesku Přerov, po niemiecku Prerau), w pobliżu którego odbyło się to starcie, leży na Morawach, nad rzeką Beczwą, w kraju ołomunieckim, a obecnie liczba jego mieszkańców nie przekracza 45 tysięcy. Od dawna znajdowało się na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych biegnących przez Morawy, a od czasu budowy kolei w XIX w. stało się stacją węzłową łączącą linie prowadzące do Ołomuńca i Pragi, do Warszawy przez Ostrawę, do Wiednia i do Brna. Można tam zobaczyć piękną starówkę, zamek obecnie mieszczący muzeum oraz w znacznej części zachowane mury miejskie.
Litografia w chałupie z Zagorzyna to nie jedyny eksponat w sądeckim skansenie związany z Przerowem. Posiadamy w naszych zbiorach także młockarnię sztyftową (popularnie zwaną „galasiorką”) wyprodukowaną właśnie w tym mieście, o czym świadczy napis na jej obudowie.
Bogusława Błażewicz
Ważniejsza literatura:
Elżbieta Oficjalska, „Obrazy święte i (nie)święte. Oleodruki religijne u katolików i protestantów na Śląsku Opolskim (1860-1945)”, [w:] „Kwartalnik Opolski”, 2018, 1
Ryszard Dzieszyński, „Sadowa 1866”, Warszawa 2007
Fot. Piotr Droździk
Butelka Baczewski
Materiał scenograficzny
Datowanie: pocz. XX w.
W chałupie wójta Myjaka z Zagorzyna znajduje się ciekawa butelka wykonana z białego, nieprzezroczystego szkła. Butelka ma wąską szyjkę i rozszerza się ku dołowi. W centralnej części widnieje napis Baczewski, a powyżej niego monogram firmy oraz data 1782. To właśnie wtedy firma Baczewski rozpoczęła swoją działalność, będąc wówczas najstarszym polskim producentem alkoholu. Pierwsza wytwórnia powstała na wsi Zniesienie, leżącej wówczas na przedmieściach Lwowa. Już w latach 30. XX wieku firma dysponowała urządzeniami najnowszej generacji, które umożliwiały produkcję alkoholu wyróżniającego się pod kątem jakości i walorów smakowych. W 1876 roku rodzinny biznes alkoholowy otrzymał tytuł Cesarsko-Królewskiego Dostawcy Dworu i prawo do wykorzystywania wizerunku dwugłowego orła, znajdującego się w godle Imperium Habsburgów.
Wyroby Baczewskiego coraz częściej pojawiały się na międzynarodowych targach i wystawach, gdzie zdobywały cenne nagrody. W 1885 roku na czele fabryki stanął Józef Adam Baczewski, którego inicjały do dzisiaj widnieją w logotypie firmy. Właściciel bardzo dbał nie tylko o smak, ale też jakość estetyczną produktów, dlatego przykładał bardzo dużą wagę do wyglądu butelek. Ich ciekawy kształt oraz atrakcyjne wizualnie etykiety stały się bardzo rozpoznawalne i nagradzane podczas międzynarodowych konkursów.
Po I wojnie światowej wytwórnia zaczęła się bardzo mocno rozrastać i w okresie międzywojennym stała się największym eksporterem wódki i likierów w Polsce oraz zajęła czołową pozycję na rynku europejskim. W 1925 roku, na londyńskiej wystawie spirytusowej, Baczewski zdobył wszelkie możliwe nagrody. Wyroby zaczęły być importowane drogą powietrzną oraz morską, trafiając do coraz to szerszego grona odbiorców w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Australii. Wieża reklamowa Baczewskich, zbudowana na terenach targowych w 1926 roku, posłużyła za maszt antenowy pierwszej lwowskiej rozgłośni Polskiego Radia.
Niestety, już na samym początku II wojny światowej Luftwaffe zbombardowało zarówno fabrykę na Zniesieniu, jak i magazyn na Zamarstynowie, co doprowadziło do rozgrabienia i likwidacji firmy. Dopiero w 1958 roku, potomkowie założycieli odzyskali prawa do znaku firmowego i wznowili produkcję w wiedeńskim oddziale firmy, bazując na ocalonych recepturach. Głównym odbiorcą alkoholi ze Lwowa stały się Stany Zjednoczone. W 2011 roku, po 72 latach emigracji, firma powróciła do Polski i kontynuuje tradycyjne działania przodków.
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Jarosław Komorowski, „Butelki pana Baczewskiego”, „Spotkania z Zabytkami”, nr 7/8, Warszawa 2016, s. 49-51
Fot. Piotr Droździk
Krzesło gięte Ader
Nr inw. MNS KW 16865, EI/4221
Datowanie: pocz. XX w.
Producent: Michał Ader, Jazowsko
Materiał: drewno, wiklina
Wymiary: 89 x 41 cm
We wnętrzu chałupy z Zagorzyna znajduje się drewniane krzesło wyprodukowane w firmie Michała Adera w Jazowsku. Krzesło posiada okrągłe siedzisko wyplatane trzciną oraz oparcie złożone z mniejszej i większej obręczy. Toczone nogi poniżej siedziska złączone zostały drewnianą obręczą. Krzesło w całości wykonano techniką gięcia, która wymagała wcześniejszego przygotowania materiału za sprawą obróbki termicznej. Ojcem tej innowacyjnej metody był Michael Thonet, wybitny niemiecki stolarz, który w 1841 roku swoją unikalną technologię postanowił opatentować w Paryżu. W 1849 powstało w Wiedniu przedsiębiorstwo, od 1893 roku należące do jego synów i działające pod nazwą „Bracia Thonet”. Michael Thonet miał wówczas już na swoim koncie prowadzenie niewielkiego zakładu meblarskiego w rodzinnej miejscowości Boppard, założonego w 1819 roku. Mała miejscowość nie sprzyjała rozwojowi biznesu. Dopiero Wiedeń otworzył przed nim drzwi do wielkiej sławy.
W 1851 roku Thonet otrzymał brązowy medal na Wielkiej Wystawie Światowej w Londynie, a na kolejnej organizowanej w Paryżu w 1855 roku srebrny, dzięki czemu szybko zyskał światowe uznanie, a jego projekty otrzymały miano luksusowych. Popularny okazał się zwłaszcza model krzesła nr 14, znany jako „Konsumstuhl Nr. 14”, okrzyknięty mianem „krzesła wszystkich krzeseł”. Szacuje się, że do dzisiaj wyprodukowano ponad 60 milionów sztuk tego modelu, za który w 1867 roku projektant otrzymał złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu.
W 1857 roku ruszyła masowa produkcja mebli giętych w nowej fabryce w Koryčanach na Morawach, a w kolejnych latach również w Bystricach pod Hostynem. Zlokalizowany nieopodal bukowy las dawał nieograniczony dostęp do niezbędnego w produkcji materiału, a nowy system organizacji przemysłowej doprowadził to redukcji kosztów i umożliwił ekspansję na zagraniczny rynek. W 1881 roku swoją działalność rozpoczęła fabryka w Radomsku, gdzie właściciele postanowili zakupić nieruchomość z młynem parowym. Trzy lata później, w 1884 powstała również w fabryka mebli giętych Michała Adera w Jazowsku, który odkupił od firmy Thonet całe wyposażenie fabryki i produkował meble na ich licencji.
Po I wojnie światowej, ze względu na trudną sytuację gospodarczą, firma Thonet połączyła się z firmą Mundus, które działały wspólnie do 1945 roku (od 1940 będąc pod kontrolą okupanta). Po II wojnie światowej Thonet przekształcił się w przedsiębiorstwo czechosłowackie, które w 1953 otrzymało nową nazwę Ton. Fabryka ta funkcjonuje do dzisiaj i jako jedyna na świecie produkuje krzesła przez 150 lat nieprzerwanie w tym samym miejscu.
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Irma Kozina, „Polski design”, Warszawa 2003
Joanna Wojciechowska-Kucięba, „Polskie meble gięte”, Lublin 2020
Fot. Piotr Droździk
Pudełko Wedel
Datowanie: lata 20. XX w.
Wymiary: średnica 7 cm, wys. 2,8 cm
W chałupie wójta Myjaka z Zagorzyna znajduje się niewielkich rozmiarów okrągłe pudełeczko na cukierki. Wieczko blaszanego puzderka ozdobiono dekoracją w formie beżowych i niebieskich pasów, przedzielonych złotą lamówką. W centralnej części przykrywki widnieje logo „E. Wedel”, a pod nim mniejszy napis „WARSZAWA”.
Puzderko pochodzi z okresu dwudziestolecia międzywojennego, kiedy firma Wedel przeżywała okres największego rozkwitu. Jej początki sięgają 1851 roku, kiedy założyciel firmy, Karol Wedel, otworzył przy ul. Miodowej w Warszawie pierwszą cukiernię oraz małą manufakturę czekolady. Miejsce to od samego początku cieszyło się ogromnym zainteresowaniem mieszkańców stolicy, którzy przybywali tłumnie, aby skosztować wyjątkowych wyrobów i napić się płynnej czekolady. W 1865 roku kierownikiem fabryki został syn właściciela, Emil Wedel, który miał już za sobą praktyki cukiernicze w Paryżu. Kilka lat później, już jako właściciel firmy, postanowił przenieść siedzibę zakładu do kamienicy przy ul. Szpitalnej, gdzie do dziś znajduje się najstarsza pijalnia czekolady Wedla oraz firmowy sklep.
Rosnąca popularność czekoladowych wyrobów sprawiła, że na rynku zaczęło pojawiać się wiele fałszywych produktów. Aby tego uniknąć, Emil Wedel zdecydował się własnoręcznie podpisywać każdy egzemplarz czekolady. Podpis z czasem stał się elementem na tyle charakterystycznym, że zaczął funkcjonować jako logo firmy. Po śmierci właściciela w 1919 roku, biznesem sprawnie zarządzała jego żona, Eugenia Wedlowa, a po jej śmierci w 1923 roku, fabrykę przejął ich syn, Jan. Na zlecenie nowego właściciela, w 1926 roku włoski artysta Leonetto Capiello, uznawany za ojca nowoczesnej reklamy, wykonał słynny plakat przedstawiający chłopca siedzącego za zebrze i trzymającego wielką tabliczkę czekolady. Reklama ta stała się znakiem rozpoznawczym firmy, a neon z tym wizerunkiem do dziś zdobi dach kamienicy przy ul. Szpitalnej w Warszawie. W 1931 roku Jan Wedel, dbając o nieustanny rozwój firmy, postanowił przenieść fabrykę na ulicę Zamoyskiego, gdzie funkcjonuje do dzisiaj.
Lata 30. XX wieku to dla manufaktury okres największej prosperity. W zakładzie pojawiły się specjalistyczne maszyny to formowania twardej i napowietrzanej czekolady oraz pierwszy w Polsce mechanizm do pakowania karmelków. To za sprawą wedlowskiej fabryki, przy Parku Skaryszewskim w Warszawie pojawił się pierwszy w Polsce automat serwujący słodkie smakołyki. Dobry czas zakończyła drastycznie II wojna światowa, w czasie której fabryka produkowała wyroby na okrojoną skalę, jedynie na potrzeby okupanta. Po wojnie firma w 1949 roku uległa transformacjom i przeszła w ręce państwowe. Obecnie marka „E. Wedel” jest częścią japońskiego koncernu „Grupy Lotte” i nadal produkuje słodycze.
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Wojciech Herbaczyński, „W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich”, Warszawa 2005
Fot. Piotr Droździk
NR 51 OLEJARNIA ZE SŁOPNIC
Budynek olejarni ze Słopnic początkowo służył jako kuźnia. Z czasem dostawiono urządzenia do tłoczenia oleju i przebudowano palenisko, poszerzając je o płaski kocioł do prażenia siemienia lnianego i kociołek na wodę. Unikalny charakter ma śrubowa drewniana prasa do tłoczenia oleju. „Lisica”, czyli poziomy kloc z pojemnikiem na stłuczone, prażone siemię pochodzi z innej, starszej olejarni. Olej lniany używany był powszechnie na wsi jako omasta do pokarmów, zwłaszcza w czasie adwentu i wielkiego postu oraz jako lekarstwo.
NR. 52-55 ZAGRODA Z OBIDZY
Zagroda z Obidzy wielobudynkowa, charakterystyczna dla średniozamożnego gospodarstwa przysiółkowego. Składa się z dymnej chałupy i stodoły z Obidzy, owczarni z Zagorzyna i spichlerza z Kiczni. W pobliżu łąka z koszarem dla owiec i kolibą dla pasterzy.
Chałupa (nr 52) zbudowana w 1890 r. Centralnie położona sień jest szeroka, z dwuskrzydłowymi wrotami na obie strony, aby mógł wjechać wóz z sianem, które składano na strychu, lub z ziemniakami, które przechowywano w piwnicy. Na lewo izba mieszkalna, na prawo dymna kuchnia, tak zwana „piekarnia”, za nią stajnia dla krów. Była to pierwsza we wsi dymna chałupa, w której wydzielono „stajnię krówską”; w góralskich wsiach pasma Radziejowej krowy stały w piekarni, jak u Lachów.
Wnętrze chałupy w skansenie prezentuje stan po 1935 r. Izba początkowo była pomieszczeniem mającym charakter świąteczny, równocześnie pełniąc funkcję sypialni, a później także kuchni. Na ścianach liczne oleodruki o treści religijnej, obrazki dewocyjne, pamiątki pierwszej komunii św., krzyżyki, różańce, a także zdjęcie z 1914 r. z Pragi czeskiej, będące pamiątką gospodarza z wojska austriackiego.
Piekarnia ma zupełnie inny charakter niż izba – klepisko, oczernione ściany i powała, wielki piec dymny z kotłem wiszącym nad nalepą. Wokół pomieszczenia pod powałą polenia, na których suszą się drwa, len, serki owcze oraz „dzwona”, czyli elementy kół drewnianych. W Obidzy często uprawianym zajęciem było kołodziejstwo, stąd w piekarni znajdują się narzędzia stolarskie i kołodziejskie. W kącie kuchennym naczynia codziennego użytku oraz sprzęt związany z przerobem mleka owczego na sery. W rogu tzw. „wyrek” – proste łóżko, bez zagłówków, zaścielone słomą, płachtą i derką – do spania dla „dziewek” służebnych lub dorastających córek.
Stodoła z Obidzy (nr 55), zbudowana ok. połowy XIX w., przystosowana do stromego stoku. Składa się z trzech pomieszczeń, z których każde umieszczone jest na niższym poziomie. Pozostałe budynki gospodarcze to: Spichlerz z Kiczni (nr 54) i Owczarnia z Zagorzyna (nr 53).
Deseczki do sadła
Nr inw. MNS KW 15055, EI/1330
Materiał: drewno, sznur
Wymiary: 1. deseczka: 58 14,3 cm; 2. deseczka: 58 x 13,5 cm
Datowanie: XX w.
Miejsce pochodzenia: Sądecczyzna
W góralskiej zagrodzie z Obidzy koło Jazowska zobaczyć można liczne eksponaty związane z pasterstwem i hodowlą zwierząt, głównie owiec i bydła. W wielu gospodarstwach, zwłaszcza bogatszych i średniozamożnych, trzymano również świnie – na sprzedaż, ale i na własny użytek. Świniobicie, odbywające się zwykle późną jesienią lub zimą (niskie temperatury ułatwiały przechowywanie mięsa), było swego rodzaju świętem dla rodziny i sąsiadów. Mięso bowiem rzadko gościło na wiejskich stołach, zazwyczaj tylko w bogatszych domach. U najzamożniejszych gospodarzy okazją do świniobicia były nie tylko takie święta jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc, ale też uroczystości rodzinne lub odpusty. Hodowla świń oprócz mięsa dostarczała także słoniny – podstawowego tłuszczu zwierzęcego używanego w wiejskim gospodarstwie – oraz sadła.
W sieni chałupy z Obidzy, oprócz sprzętów przydatnych przy obróbce mleka czy w hodowli owiec, znajdują się także te przydatne po świniobiciu. Uwagę zwraca przede wszystkim wielkie koryto do oprawiania świń, warto jednak również przyjrzeć się przedmiotowi niezbyt wielkich rozmiarów, wiszącemu na ścianie po lewej stronie sieni, blisko wejścia. Są to dwie podłużne deseczki z końcówkami nieco węższymi i zaopatrzonymi w trójkątne wycięcia ułatwiające obwiązanie sznurem i zapobiegające jego zsunięciu się. Deseczki są zresztą połączone grubym kawałkiem grubego sznura, owiniętym wokół ich końców. Jaki jednak związek ze świniobiciem mają owe deseczki?
W dzisiejszych czasach przechowywanie żywności nawet przez długi czas nie sprawia zbyt wielu problemów. Nawet produkty łatwo psujące się – a do nich należy jak wiadomo właśnie mięso i różne mięsne wyroby – można po prostu schować do lodówki (jeśli chcemy przechować je przez krótszy czas) lub do zamrażarki – wtedy wytrzyma dużo dłużej. Nie wspominając już o różnych środkach chemicznych, jak np. konserwanty dodawane do żywności produkowanej przemysłowo czy o hermetycznych opakowaniach. Dość długą historię ma peklowanie mięsa przy użyciu soli i związków azotowych (saletra – azotan sodu lub potasu, czasem azotyn sodu –nitryt). Proces ten utrwala mięso, nadając jednocześnie charakterystyczny smak i pozwalając zachować w miarę naturalny kolor. Jak jednak radzono sobie bez współczesnej techniki i bez bardziej złożonych substancji, jak sole peklujące? A przecież przechowywanie i konserwacja żywności decydowały nie tylko o przetrwaniu poszczególnych rodzin, ale miały też znaczenie strategiczne dla państw – zwłaszcza, gdy w grę wchodziły dawne wyprawy wojenne i konieczność wyżywienia wojska.
Najstarszymi metodami konserwacji mięsa było jego suszenie, wędzenie i solenie – dlatego np. złoża soli w dawnych państwach miały również znaczenie strategiczne (w Polsce żupy solne były pod zarządem urzędników królewskich – żupników). Podobnych metod używano też w dawnych gospodarstwach wiejskich. Solone połcie mięsa czy słoniny przechowywano na przykład w różnych rodzajach naczyń klepkowych z pokrywami. Po przesypaniu solą przykrywano je lnianym płótnem, a następnie pokrywą lub deską dociśniętą kamieniem i przechowywano w chłodnych pomieszczeniach jako zapas na zimę. Mięso i wędliny w domach dymnych wędzono wieszając je po prostu w izbie u poleni – belek służących do suszenia drewna i biegnących z boku pod powałą. Tam gdzie były piece z kominem – wędzono w kominie. W późniejszych czasach zaczęły pojawiać się osobno budowane wędzarnie. Kiełbasę wieszano u tragarza lub na strychu. Świeżą słoninę krojono w pasy, solono, dodawano pieprzu i liści laurowych, a po dwóch tygodniach zawieszano ją przy piecu – żeby się „wyżółciła”. Wtedy dopiero chowano ją do komory. Często do przechowywania słoniny służyła specjalna drewniana szafa zwana „spyrnikiem” – można oglądać ją na przykład w sieni zamożnej lachowskiej chałupy z Gostwicy.
Do czego jednak służyły owe dwie powiązane sznurem deseczki, które można oglądać w domu z Obidzy? Są to tak zwane „klepce” (lub „kleszcze”) do sadła. Czym właściwie jest sadło? Należy je odróżnić od słoniny czy smalcu. Słonina to warstwa podskórnej tkanki tłuszczowej, pozyskana z grzbietu, tylnej części tułowia lub boku świni, zazwyczaj w postaci płatów. Smalec to po prostu tłuszcz wytopiony ze słoniny lub sadła. Natomiast sadło to tłuszcz okalający narządy wewnętrzne, głównie nerki. Ma on formę luźniejszą – inaczej niż łatwe do przechowywania płaty słoniny. Sadło solono, zaszywano w błony zwierzęce, a następnie ściskano pomiędzy tymi dwiema deseczkami i zawieszano w komorze lub spyrniku, w formie przypominającej wielki bochen chleba. Sadło używane było, podobnie jak słonina, jako omasta do potraw, głównie kapusty, świetnie nadawało się też do wytapiania smalcu.
Bogusława Błażewicz
Ważniejsza literatura:
Alfred Wacławski, „Pożywienie ludowe”, [w:] „Nad rzeką Ropą. Zarys kultury ludowej powiatu gorlickiego”, red. nauk. Roman Reinfuss, Kraków 1965
„Ziemia Biecka. Lud polski w powiatach gorlickim i grybowskim”, red. Seweryn Udziela, Nowy Sącz 1994
Anna Niemczyńska-Szurek, Barbara Wojnarska, „Odwiedzamy naszych dziadków”, Muzeum „Dwory Karwacjanów i Gładyszów” w Gorlicach, 2012
Tomasz Czerwiński, „Wyposażenie domu wiejskiego”, Warszawa 2009
Piotr Franaszek, „Dieta chłopów galicyjskich w drugiej połowie XIX w. i na początku XX w.”, [w:] „Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych”, 2016, 76 [dostęp przez bazhum.muzhp.pl, 20.10.2020.]
„Ziemia Biecka. Lud polski w powiatach gorlickim i grybowskim. Praca zbiorowa pod redakcją Seweryna Udzieli napisana w latach 1889-1895, wydana z rękopisu”, Nowy Sącz 1994
Fot. Piotr Droździk
Koryto do oprawiania świń
Nr inw. MNS KW 13833, EI/1345
Materiał: drewno
Wymiary: długość 234 cm, wysokość 26 cm, szerokość 75,5 cm
Datowanie: 1. poł. XX w.
Miejsce pochodzenia: Sądecczyzna
W sieni góralskiej chałupy z Obidzy koło Jazowska zwraca uwagę bardzo duże drewniane koryto oparte o ścianę. Wydłubane jest z pnia drzewa liściastego, ma zaokrąglone dno i naroża, a przy każdym krótszym boku pozostawiono wystające fragmenty drewna służące jako uchwyty do przenoszenia. Koryto takie przeznaczone było do oprawiania zabitych świń.
Obok bydła, owiec, koni i drobiu świnie należały do zwierząt powszechnie hodowanych na wsi od wieków. Historia udomowienia świni sięga 7 – 9 tysięcy lat wstecz (a być może nawet czasów wcześniejszych). Świnie wywodzą się od dzików euroazjatyckich i azjatyckich. Pierwsze oswojone świnie przybyły do Europy prawdopodobnie z neolitycznymi rolnikami, a potem krzyżowały się także z miejscowymi dzikami. W średniowieczu, a w niektórych regionach także w czasach późniejszych, powszechnie wypasano je w lasach.
Na góralszczyźnie sądeckiej zamożni kmiecie trzymali zwykle cztery świnie, średniozamożni gospodarze – dwie. Na Pogórzu natomiast nawet w średnich gospodarstwach hodowano po kilka świń, z czego jedną lub dwie na własny użytek, a resztę na sprzedaż. Dochód z ich sprzedaży był jednym z ważnych źródeł gotówki przeznaczanej na bieżące potrzeby. Podobnie było wśród Lachów Sądeckich. Świnie hodowane przez Górali miały zwykle czarne lub „kraciaste” umaszczenie i dużą szczecinę, z której wyrabiano szczotki do bielenia ścian. Trzodę wypasano razem z krowami lub trzymano przez cały rok w chlewie, gdzie ścielono gałęziami i słomą, a zwierzęta karmiono zmielonym owsem i ziemniakami. Zwykle kupowano prosięta (na jarmarkach albo w obrębie jednej wsi) i hodowano przez 8 – 10 miesięcy, przeznaczając na ubój. Również na Łemkowszczyźnie w niemal każdym gospodarstwie trzymano świnie, które były źródłem tłuszczu oraz mięsa, spożywanego zwykle tylko z okazji świąt. Łemkowie w dawnych czasach wypasali świnie w lasach, zwłaszcza gdy obrodziła bukiew (orzeszki bukowe). Świniobicie miało miejsce raz lub dwa razy do roku, zwykle przed świętami. Jeśli raz w roku, to przed zimą lub w zimie – gdyż w niskiej temperaturze mięso lepiej się przechowywało. Było to ważne wydarzenie, na które rodzina spraszała do pomocy sąsiadów, obdarowując ich później wyrobami masarskimi, głównie kiełbasą. Z mięsa wieprzowego robiono kiełbasy oraz „kiszki”. Resztę nasalano w korycie, trzymając tam osiem dni. Po tym czasie słoninę wyjmowano i osuszano koło pieca, a pozostały w korycie płyn („rosół”) zlewano do naczyń i przechowywano jako lekarstwo na wzdęcie u bydła.
Ze świniobiciem wiązały się też różne wierzenia i przesądy. Pogórzanie na przykład niechętnie zabijali świnie w dzień Młodzianków (27 grudnia), gdyż słoninę mogłyby zjeść robaki albo byłaby zawsze „żywa” (nie starzała się) i „ośliźnięta” (wilgotna), a sól nie chciałaby się jej „chycić”. Rzeźnik, który nasalał połcie słoniny w korycie, nie powinien otrzepywać nad tym korytem rąk z soli, gdyż wtedy w słoninie mogłoby zalęgnąć się robactwo.
Bogusława Błażewicz
Ważniejsza literatura:
Maria Grybel, „Hodowla zwierząt na Pogórzu”, [w:] „Nad rzeką Ropą. Zarys kultury ludowej powiatu gorlickiego”, red. nauk. Roman Reinfuss, Kraków 1965
Roman Reinfuss, „Hodowla i pasterstwo na Łemkowszyźnie”, [w:] „Nad rzeką Ropą. Zarys kultury ludowej powiatu gorlickiego”, red. nauk. Roman Reinfuss, Kraków 1965
Anna Woźny, „Rolnictwo i hodowla” [w:] „Kultura ludowa Górali Sądeckich od Kamienicy, Łącka i Jazowska”, red. nauk. Katarzyna Ceklarz, Magdalena Kroh, Kraków 2016
„Ziemia Biecka. Lud polski w powiatach gorlickim i grybowskim. Praca zbiorowa pod redakcją Seweryna Udzieli napisana w latach 1889-1895, wydana z rękopisu”, Nowy Sącz 1994
Roman Reinfuss, „Śladami Łemków”, Warszawa 1990
Fot. Piotr Droździk
„Baba” do ubijania klepiska
Nr inw. MNS KW 15054, EI/1332
Wymiary: wysokość 111,5 cm; szerokość 27,6 cm; wymiary klocka: długość: 20 cm, szerokość: 18 cm; wysokość 31 cm
Datowanie: pocz. XX w.
Czy słyszeliście kiedyś powiedzenie, że w nieuporządkowanym miejscu „dziada z babą brakuje”?
W naszym skansenie, który jest miejscem jak najbardziej uporządkowanym, w chałupie z Obidzy przysłowiowego dziada z babą nie brakuje. W przelotowej sieni znajduje się „dziad” czyli przyrząd ciesielsko-kołodziejski służący do strugania gontów, klepek, przypominający ławkę z charakterystycznym drewnianym imadłem. „Baba” natomiast stoi przy przeciwległej ścianie, przed wejściem do dymnej kuchni. Czym zatem jest i do czego służyła?
Baba to kanciasty kawał drewna, do którego po bokach przymocowane są pionowo dwa kije służące jako uchwyty. Tak skonstruowany przedmiot użytkowany był jako ubijak do klepiska, obecnego w wielu wiejskich chałupach zamiast drewnianej podłogi. Klepisko, zwane również polepą, składało się z mieszanki gliny, sieczki i trocin. Babę używano podczas jego wyrabiania. Wówczas poprzez ubijanie formowano miękką, jeszcze nie zastygłą glinę. Klepisko, podobnie jak większość elementów występujących w pomieszczeniu mieszkalnym, ulegało zniszczeniu na skutek długotrwałego użytkowania. Glina wykruszała się zwłaszcza w tych miejscach, gdzie najczęściej chodzono. Aby tego uniknąć i utrzymać polepę w dobrym stanie, gospodyni raz na tydzień, najczęściej w sobotę, „zacierała” klepisko rzadko rozrobioną gliną.
Występowanie polepy związane jest z pewnym etapem rozwoju budownictwa wiejskiego. Przede wszystkim obecna była w archaicznych chałupach, zwanych „kurnymi” lub „dymnymi”. W budynkach tych urządzenia ogniowe składały się z pieca piekarskiego i wmurowanego przed nim trzonu kuchennego z odkrytym paleniskiem, służącym do gotowania jedzenia. „Kurne” chałupy nie posiadały kominów, a dym obecny w pomieszczeniu odprowadzano na zewnątrz za pomocą woźnicy – specjalnego otworu w powale. W tego typu domostwach gospodarze trzymali w kuchni krowy.
XX wiek przyniósł dalekosiężne zmiany, które nie ominęły również sądeckiej wsi. Powszechnie po I wojnie światowej na Sądecczyźnie zaczęto likwidować dymność. Trzony kuchenne z paleniskiem pod blachą i odprowadzeniem kominowym zaczęły zastępować dawniejsze piece, a krowy wyprowadzane były do osobnego pomieszczenia. Podobnie drewniane podłogi z desek wypierały klepiska, urastające w świadomości wielu do symbolu biedy. Jednakże mimo to, już po II wojnie światowej, w wielu chałupach z nowoczesnym jak na tamte lata piecem, domownicy nadal chodzili po glinianej polepie.
Kamil Basta
Ważniejsza literatura:
Tomasz Czerwiński, „Wyposażenie domu wiejskiego w Polsce”, Warszawa 2009
MariaBrylak-Załuska, „O kulturze ludowej Lachów Sądeckich”, Nowy Sącz 1993
Fot. Piotr Droździk
Foremka do wyciskania serów
Nr inw. MNS KW13811, EI/1370
Materiał: drewno
Wymiary: dł. 20 cm, szer. 10 cm, wys. 8 cm
Miejsce pochodzenia: Obidza (pow. nowosądecki, woj. małopolskie)
W przeszłości w Beskidzie Sądeckim drewnianych rzeźbionych foremek do serków używali niemal wyłącznie mieszkańcy Obidzy k. Jazowska. Tradycja wyrobu serów parzonych i odciskanych w foremkach była pasterzom sądeckim obca. W Obidzy przyjęła się za sprawą graniczącej przez miedzę Tylmanowej, pozostającej w kręgu kultury podhalańskiej. Foremki, składające się z dwóch pasujących do siebie, symetrycznych klocków łączonych na kołeczki, w których rzeźbiono wklęsłe identyczne połówki sylwetki gołąbka, kogutka, kurki, baranka czy serduszka, robiono tam niegdyś w każdym gospodarstwie zajmującym się hodowlą owiec. Najczęściej na foremki używano drewna jaworowego, uważając, że nie zmienia smaku sera. Odciskane w nich serki, tutaj określane jako „oszczypki”(odmiennie niż na Podhalu, gdzie na małe serki-zwierzątka odciskane w formach zamkniętych mówiono „redykałki”, a nazwą „oscypki” określano sery wrzecionowate, z wzorem odciskanym tylko na środkowej części za pomocą drewnianej obręczy) były upominkami dla dzieci i znajomych, przeznaczano je także na sprzedaż.
Wśród Górali Sądeckich w paśmie Radziejowej, gdzie gospodarka pasterska miała nieco inną formę niż w pozostałych grupach górskich, częsty był indywidualny wypas owiec na pastwiskach położonych w sąsiedztwie zagrody. W pobliżu domostwa rozstawiano „koszar”, do którego zganiano zwierzęta na czas udoju. Obok budowano małą drewnianą budkę – „kolibę”, przeznaczoną dla pasterza, który nocą pilnował stada.
Zwyczajowo owce zaczynano doić w okresie Wielkanocy. Niektórzy gospodarze pierwszy ser robili w Wielki Czwartek i święcili go w Wielką Sobotę. Po odłączeniu jagniąt od matek, owce doiło się trzy razy w ciągu dnia (przed wschodem słońca, w południe i pod wieczór, a nawet po zmroku). Przerób mleka odbywał się w chałupie, najczęściej zajmowała się tym gospodyni: do ogrzanego mleka dodawała klag – proszek z wysuszonego żołądka młodego cielęcia, dzięki temu mleko szybko się ścinało. Za pomocą drewnianej „trzepacki” lub „arfy” rozbijała skrzep na grudki, z których rękami ugniatała bryłę sera. Ser należało odcedzić na lnianej szmacie. By nadawał się do jedzenia i dalszej obróbki, musiał dojrzeć, leżąc przez kilka dni na półce w spichlerzu lub na „poleniach” w izbie. Z dojrzałej „grudy” robiło się bryndzę, rodzaj mocno solonego sera, który można było przechowywać przez cały rok. „Gruda” była półproduktem także do przygotowania „oszczypków”. Odkrojone z niej niewielkie kawałki rzucało się na wrzątek, po chwili wyjmowało, ugniatało w rękach i ponownie wkładało do wrzącej wody. Czynność powtarzano trzykrotnie, aż ser stawał się elastyczny i miękki. Taką masę można było łatwo kształtować w drewnianych foremkach. Zastygłe serki moczono przez kilka dni w „rosole”, silnie osolonej wodzie, później suszono na półce w spichlerzu lub w słońcu.
Na pastwiska zwierzęta wyganiano po św. Wojciechu (24 kwietnia). Pierwszemu wyjściu stada towarzyszyły zabiegi magiczne zapewniające pomyślny i bezpieczny wypas: zwierzęta kropiono święconą wodą, okadzano ziołami, szeptano nad nimi zaklęcia. Przy wejściu do koszaru gazda zakopywał łańcuch lub stułę, by zwierzęta trzymały się stada. Obecność na pastwisku kozy, uważanej za „diabelskie stworzenie”, chroniła owce i krowy przed czarami – głównie podbieraniem i psuciem mleka. Jeśli mimo to zwierzęta chorowały lub źle się doiły, o pomoc proszono bacę, który potrafił odczyniać uroki. Baca zajmował się zawodowo wypasem owiec na halach, miał rodzinne tradycje bacowskie, odpowiednie doświadczenie i wiedzę. W przypadku gospodarki prowadzonej gromadzko we wsi, na „tołokach” (czyli nieużytkach), za wypas odpowiadał „gazda zganiający owce”. Był nim zamożny, doświadczony gazda, który sam mając od kilkunastu do kilkudziesięciu owiec, umiał dobrze zadbać o zwierzęta powierzone przez innych gospodarzy. Wspólne stada liczyły do 100 owiec. Przy wypasie pomagali „owcorze” i „juhasi”. Pracowali za jedzenie i odzież. Przysmakiem była „urda”–„gęsta żętyca”, czyli tłusty kożuch zebrany z zagotowanej serwatki pozostałej po wyjęciu „grudy” sera.
Joanna Hołda
Ważniejsza literatura:
Anna Kowalska-Lewicka, „Hodowla i pasterstwo w Beskidzie Sądeckim”, Wrocław 1980
Fot. Piotr Droździk
Kierpce męskie
Nr inw. MNS KW2793, EI/1375
Materiał: skóra cielęca, juchtowa
Wymiary: długość stopy 28 cm
Datowanie: 1959 r.
Miejsce pochodzenia: Łącko (pow. nowosądecki, woj. małopolskie)
Na paradniejsze kierpce używano skór bydlęcych dębionych, czyli wyprawianych przy użyciu kory dębu. Kierpce do codziennego chodzenia szyło się z niewyprawionej skóry świńskiej (tzw. „kierpce spyrcane”). Zszywało się je rzemieniem, nie miały podbić, więc na deszczu rozciągały się, a w słońcu schły i twardniały. Za to, jak pisał Antoni Kroh, „nadawały się do jedzenia, więc trzeba je było wieszać gdzieś wysoko, żeby ich nie porwał pies albo kot. Czasem silniejszy pastuch, gdy już nie mógł wytrzymać z głodu, zrywał słabszemu kierpce, opiekał przy ognisku i zjadał” (A. Kroh, „Sklep potrzeb kulturalnych”).
W kuchni w góralskiej chałupie z Obidzy dwie pary nowych, wyjściowych kierpców (męskie i kobiece) położono na półce między naczyniami. Także stare buty– rozczłapane od częstego noszenia, wielokrotnie łatane przyszczypkami i stwardniałe, tak że w dotyku bardziej przypominają drewno niż skórę, leżą bezpiecznie na półce nad wyrkiem.
Kierpce krojone były razem z podeszwą z jednego kawałka skóry i szyte rzemieniem. Starszy typ obuwia szyto w tzw. „kostkę” – drobny szew obejmował cały obwód buta, wraz z częścią przednią („kufą”). Późniejsze kierpce, pod wpływem mody podhalańskiej, miały grubszy rzemień biegnący wierzchem na kufie – mówiono, że były „szyte w rzemień”. Kierpce przymocowywano do nogi owijanym wokół łydki rzemieniem zwanym „nawłoką” lub „nakońcem”. Przy spodniach starszego typu, szerokich, rzemień okręcano na nodze, pod nogawicą. W nowszych „sukniokach”, o wąskich nogawicach, owijano go na wierzchu. Górale Sądeccy nosili „kiyrpce” do stroju świątecznego zarówno latem, jak i w zimie. Latem zakładano kierpce na płócienne onucki – „cułki”, a zimą na kapce, szyte z samodziałowego sukna w formie grubych skarpet. W latach 30. XX w. rozpowszechniły się robione na drutach wełniane skarpety. Wtedy także, pod wpływem Podhala, pojawiły się w regionie kierpce podbijane skórzaną podeszwą i zapinane na metalową sprzączkę.
W produkcji kierpców specjalizowali się kierpcarze, zawodowi rzemieślnicy działający głównie we wsiach góralskich, m.in. w Łącku i w Piwnicznej. Nowe kierpce prezentowane w chałupie z Obidzy wykonał Józef Turek, znany kierpcarz z Łącka. Od lat 20. XX w. prowadził tam warsztat szewski, w którym realizował nie tylko prywatne zamówienia dla miejscowych, dostarczał także większe ilości butów handlarzom pochodzenia żydowskiego działającym w Krościenku, a po wojnie szył kierpce na sprzedaż na Podhalu. Swoim rzemiosłem zajmował się do lat 70. ubiegłego wieku. Kierpce ozdabiał za pomocą stempli, buty zamawiane do ślubu lub na większe uroczystości malował szelakiem – lakierem na bazie spirytusu. Dzięki temu zyskiwały połysk i nie przemakały.
Kierpce („kyrpci”) były powszechnym obuwiem także u Łemków. Do końca XIX w., a nawet jeszcze w latach 30. XX stulecia kierpce, które dzisiaj kojarzą się wyłącznie z góralszczyzną, noszono także u Lachów i na Pogórzu. Mimo to Lachy kpili z Górali chodzących w kierpcach, a Górale – choć niejeden marzył o butach z cholewami – naśmiewali się z lachowskich, podbijanych podkówkami karbiaków i przezywali sąsiadów „podkówcorzami”.
Joanna Hołda
Ważniejsza literatura:
Maria Brylak-Załuska, „Strój”, [w:] „Kultura ludowa Górali Sądeckich”, red. K. Ceklarz, M. Kroh, Kraków 2016, s. 289-328
Katarzyna Ceklarz, „Rzemiosło i przemysł wiejski”,[w:] „Kultura ludowa Górali Sądeckich”, red. K. Ceklarz, M. Kroh, Kraków 2016, s. 221-264
Fot. Piotr Droździk
Fotografia z wojska austriackiego w rzeźbionej ramie
Nr inw. MNS KW 15059, EI/1302 (fotografia), MNS KW 13558, EI/1301 (rama)
Materiał: papier, drewno, szkło
Wymiary: zdjęcie –22,5 x 17 cm, passe partout 35,5 x 30 cm; rama: wym. maks. 47 x 46 cm, szer. 2,2 cm, światło ramy 34,8 x 29 cm
Datowanie: 1914 (zdjęcie), przed 1916 (rama)
Miejsce pochodzenia: Obidza k. Jazowska (pow. nowosądecki, woj. małopolskie); miejsce wykonania zdjęcia: Praga
Wykonawca ramy: Piotr Babik
W sektorze góralskim sądeckiego skansenu można zwiedzić średniozamożną zagrodę z Obidzy koło Jazowska. Dymna chałupa zbudowana w ostatnich latach XIX wieku była pierwszym domem w tej wsi, gdzie wydzielono osobną stajnię dla krów w pomieszczeniu za kuchnią – w innych góralskich gospodarstwach w owym czasie krowy zazwyczaj stały w kuchni. Ponadto zagrodę z Obidzy wyróżnia pasterski charakter – można w niej zobaczyć osobno stojąca owczarnię, pasterską kolibę pod lasem, a wewnątrz domu także liczne sprzęty związane z hodowlą zwierząt. W chałupie tej kryje się jednak również parę innych ciekawostek. Wśród nich są pamiątki związane ze służbą w wojsku austro-węgierskim Jana Babika, jednego z dawnych właścicieli gospodarstwa.
W izbie po lewej stronie stoi drewniany kuferek rekrucki, opisany nazwiskiem właściciela, datą 1901 (w tym roku zapewne Jan Babik rozpoczął służbę wojskową) i nazwą jednostki – 11 Pułku Piechoty stacjonującego w Pradze, stolicy Czech. Na ścianie naprzeciwko wejścia wisi fotografia przedstawiająca grupę żołnierzy pozującą w parku. Wykonana została w Pradze w 1914 roku, kiedy Jana Babika ponownie powołano do wojska – tym razem na wojnę. Według rodzinnej tradycji Jan zabrał ze sobą tę pamiątkową fotografię na front i dopiero podczas któregoś urlopu, gdy odwiedził dom, zostawił ją tam.
Na zdjęciu widać grupę żołnierzy w trzech rzędach. W dolnym rzędzie pośrodku siedzą oficerowie, a poniżej znajduje się jeszcze dwóch żołnierzy w pozycji półleżącej, trzymających instrumenty muzyczne. Fotografię wykonano w parku, a w tle, za ogrodzeniem widoczna jest ulica miasta. Jan Babik znajduje się w środkowym rzędzie, drugi po prawej stronie (z punktu widzenia obserwatora). Zdjęcie naklejone jest na passe partout z białego kartonu, z nadrukowanym ozdobnym obramowaniem zwieńczonym herbem Habsburgów, z dewizą panowania Franciszka Józefa: „VIRIBUS UNITIS” – „Zjednoczonymi siłami”. W lewym dolnym narożniku znajduje się motyw stylizowany na panoplium, przedstawiający elementy ówczesnego uzbrojenia (widoczne są kolby karabinów, lufa działa, skrzynka na amunicję), a oprócz tego bęben wojskowy, koronę cesarską, chorągiew oraz dekoracyjne wstęgi i gałązki z owocami. Zdjęcie wykonał zakład fotograficzny „Bondy” w Pradze, o czym świadczy częściowo zachowany podpis w prawym narożniku. Całość oprawiona jest w ozdobną drewnianą ramkę zwieńczoną pękiem rzeźbionych liści.
Pierwszą trwałą fotografię wykonał Francuz Joseph-Nicephore Niepce w 1826 lub 1827 roku. Był to widok z okna uwieczniony na wypolerowanej cynkowej płytce pokrytej asfaltem syryjskim – czas naświetlania w tej technice musiał wynosić od ośmiu do nawet kilkudziesięciu godzin, zależnie od warunków. W roku 1839 Louis J. Daguerre opracował metodę otrzymywania i utrwalania obrazu na miedzianej posrebrzanej płytce, nazwaną od jego nazwiska dagerotypem. Dalsze lata przynoszą kolejne ulepszenia metod fotograficznych. Na ziemiach polskich pierwsze zakłady fotograficzne pojawiły się już w latach 40. XIX wieku, a więc wkrótce po upowszechnieniu nowego wynalazku. Fotografie na początku były bardzo drogie, więc na pamiątkowe zdjęcie stać było tylko zamożniejsze warstwy ludności. Mieszkańcy wsi zaczęli korzystać z usług fotografów dopiero na przełomie XIX i XX wieku, głównie w zakładach fotograficznych w miastach. Rodzimych wiejskich fotografów w owym czasie było bardzo niewielu. Do tego nielicznego grona należy pochodzący z Gostwicy Wojciech Migacz, który utrwalał codzienne życie mieszkańców Sądecczyzny na fotografiach wykonanych skonstruowanym przez siebie aparatem. Liczne zdjęcia jego autorstwa znajdują się w zbiorach naszego Muzeum i są dziś dla nas niezwykle ważnym źródłem informacji na temat stroju, architektury, zwyczajów i innych aspektów życia na sądeckiej wsi na początku XX wieku.
Wśród prac Wojciecha Migacza także pojawiają się zdjęcia przedstawiające żołnierzy z okresu I wojny światowej – przedstawiają mężczyzn z Sądecczyzny w mundurach, przed wyruszeniem na front, żołnierzy austriackich stacjonujących w Gostwicy i w okolicznych wsiach, a nawet rosyjskich jeńców wojennych. Migacz wykonywał też własne autoportrety w mundurze austriackim.
Wojsko i wojna znalazły się wśród tematów fotografii już w pierwszych dziesięcioleciach istnienia tej techniki. Za pioniera fotografii wojennej uznaje się Johna Mc Cosha, szkockiego chirurga wojskowego, który wykonywał zdjęcia w Indiach w czasie II wojny Brytyjczyków z Sikhami w latach 1848-1849. Istnieją również dagerotypy nieznanego autora z czasów wojny amerykańsko-meksykańskiej w 1847 roku. Do najlepiej chyba znanych zbiorów zdjęć o tematyce wojennej wykonywanych w tamtym okresie należą fotografie z wojny krymskiej (1853 – 1856) oraz, w dużo większej liczbie, z wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych (początek lat 60. XIX w.) Sceny z wojny krymskiej uwieczniał Roger Fenton, pierwszy oficjalny rządowy fotograf wojenny w Wielkiej Brytanii, oraz Węgier Carol Szathmari, fotografujący żołnierzy obydwu stron. W owych czasach nie da się jeszcze mówić o reportażu wojennym w późniejszym rozumieniu – głównie z powodu ograniczeń technicznych (ciężki i nieporęczny sprzęt, bardzo długie czasy naświetlania). Dlatego fotografowano przede wszystkim upozowane grupy żołnierzy, sceny obozowe, miejsca – fortyfikacje, pola bitew itp. Od samego początku fotografia wojenna zaczęła odgrywać rolę w oficjalnej wojennej propagandzie. Z czasem, gdy sprzęt fotograficzny stawał się coraz mniejszy i poręczniejszy, a zdjęcia nie wymagały już tak długich czasów naświetlania i możliwe stało się uwiecznianie różnych nieosiągalnych dla wcześniejszych fotografów sytuacji, rozwijała się wojenna fotografia reportażowa i dokumentalna. Działania wojenne uwieczniane przez rosnącą liczbę korespondentów wojennych zaczęły być przedstawiane w coraz bardziej realistyczny i obiektywny sposób. W XX wieku zdjęcia zaczęli wykonywać nawet sami żołnierze prywatnym sprzętem. W czasach I wojny światowej było to jeszcze zjawisko marginalne, natomiast zachowało się wiele takich zdjęć z okresu kolejnej wojny światowej. Do dziś wiele osób posiada je w rodzinnych archiwach. Poza tym od samego niemal początku fotografii popularne były indywidulne lub grupowe zdjęcia żołnierzy – jak to wiszące w domu Babików. Wykonywano je często przed wyruszeniem na front lub w czasie żołnierskich urlopów. Pamiątki takie były dla ich właścicieli niezwykle ważne i silnie nacechowane emocjonalnie. Dla weteranów stanowiły ujęcia w towarzystwie przyjaciół, z których wielu już z wojny nie powróciło. Dla rodziny był to nierzadko ostatni wizerunek ojca, męża, syna czy brata, który niedługo po wykonaniu fotografii zginął podczas działań wojennych.
Bogusława Błażewicz, Beata Wierzbicka
Ważniejsza literatura:
Anna Bomba, „Sądecczyzna sto lat temu w fotografii Wojciecha Migacza”, Muzeum Okręgowe w Nowym Sączu 2019
„Historia fotografii polskiej do 1990 roku” (https://culture.pl/pl/artykul/historia-fotografii-polskiej-do-roku-1990; dostęp: 23.10.2020.)
John Hannavy, „Encyclopedia of Nineteenth-century Photography”, Taylor & Francis 2007
Fot. Piotr Droździk
Kuferek rekrucki
Nr inw. MNS KW 8974, EI/3735
Materiał: drewno, metal
Wymiary: dł. 52 cm, wys. 31 cm, szer. 29 – 33 cm
Datowanie: przed I wojną światową
Miejsce pochodzenia: Obidza k. Jazowska (pow. nowosądecki, woj. małopolskie)
W góralskiej chałupie z Obidzy koło Jazowska, jako w jednej z nielicznych w skansenie, zachowała się spora część pierwotnego wyposażenia. Do takich przedmiotów należą pamiątki dawnego właściciela, Jana Babika, z czasów służby w wojsku austro-węgierskim. W izbie, niedaleko łóżka po prawej stronie, na ścianie wisi fotografia przedstawiającą grupę żołnierzy, natomiast na podłodze po lewej stronie izby stoi kuferek rekrucki.
Ten drugi przedmiot to drewniana, prostokątna skrzynka średnich rozmiarów, zaopatrzona w żelazny zamek z dużym kwadratowym szyldem oraz w drewniany uchwyt przymocowany do wieka paskami skóry. Boczne krawędzie okute są wycinanymi w ząbki pasami blachy. Zazwyczaj kuferki żołnierskie posiadały wewnątrz drewniane wkładki ułatwiające segregowanie zawartości, ten jest jednak takiej wkładki pozbawiony. Nie wiadomo, czy się nie zachowała, czy w ogóle jej nie było. W zbiorach skansenu posiadamy kilka tego typu skrzynek, ten jednak wyróżnia się, gdyż ma na frontowej ściance zachowany napis z nazwiskiem właściciela i nazwą jednostki wojskowej, namalowany starannie białą farbą. Można tam przeczytać: „K. u. K. Inf. Reg. Joh. ….[nieczytelne] Prinz von Sachse… / N- 11. …Komp. / Infanterist / JOHAN BABIK 1901. / PRAHA”. Cóż to oznacza? „Keiserlichund Königlich Infanterie Regiment Johann Georg Prinz von Sachsen Nr. 11” czyli „Cesarsko-królewski pułk piechoty księcia Saksonii Jana Jerzego [Wettina] nr 11”. Numer kompanii, w której służył Infanterist (szeregowiec piechoty) Jan Babik, nie zachował się na kuferku. Rok 1901 to najpewniej data wstąpienia Jana Babika do wojska austro-węgierskiego, zaś Praga to miejsce stacjonowania jego jednostki (inne miejsca stacjonowania 11. Pułku Piechoty to miasta Pisek i Prachatice, również na terenie Czech).
W roku 1772, po pierwszym rozbiorze Polski, jej południowo-wschodnia część dostała się pod władzę Cesarstwa Austriackiego. Nowa prowincja została nazwana Królestwem Galicji i Lodomerii (określenie to wywodziło się od zlatynizowanej nazwy historycznego Księstwa Halicko-Włodzimierskiego), potocznie zaś mówiono o niej Galicja. Dla zwyczajnych mieszkańców należącej do Austrii Galicji, podobnie jak dla poddanych innych ówczesnych monarchii absolutyzmu oświeconego, największym utrapieniem obok podatków stał się pobór do wojska. Mocarstwa takie jak Prusy czy Austria budowały swą potęgę na licznych armiach utrzymywanych siłą bezwzględnej dyscypliny. Przymusowy pobór do wojska obciążał głównie chłopów i biedotę miejską, gdyż zwolnione z niego było duchowieństwo, mieszczanie miast z przywilejami cesarskimi, prawnicy, lekarze, nauczyciele, kupcy i urzędnicy państwowi. Wyjątek dotyczył też osób w szczególnie trudnej sytuacji rodzinnej, natomiast szlachcice mogli wstępować do armii ochotniczo, otrzymując od razu stopień oficerski. Życie rekruta było bardzo ciężkie, a służba wojskowa trwała dożywotnio. Dla młodego mężczyzny z galicyjskiej wsi powołanie do wojska było zatem jak wyrok, a rodzina najczęściej żegnała się z nim na zawsze. Dopiero wiek XIX przyniósł stopniowe złagodzenie żołnierskiego losu. W 1804 roku służba wojskowa została skrócona do 10 – 14 lat (zależnie od rodzaju broni), a w 1868 roku władze Austro-Węgier wprowadziły „Ustawę o powszechnym obowiązku wojskowym”, skracając jednocześnie służbę w wojsku do trzech lat w linii i siedmiu w rezerwie. Powołanie do wojska wiązało się dla rekruta nie tylko z długą rozłąką z rodziną, ale także z wyjazdem w odległe, nieznane strony. W przypadku Jana Babika z Obidzy była to Praga czeska, nieraz jednak galicyjscy rekruci trafiali niemal na drugi koniec cesarstwa, do Tyrolu czy krajów późniejszej Jugosławii. Po zakończeniu służby musieli wrócić do domu na własną rękę, skromny dobytek przewożąc (lub przenosząc, gdy przyszło z dalekich krain wracać na piechotę) w drewnianym żołnierskim kuferku. Bardziej zaradni i przedsiębiorczy byli żołnierze imali się w drodze powrotnej różnych zajęć, poznawali nowe miejsca i ludzi, podpatrywali różne urządzenia czy rozwiązania techniczne, które mogli później zaprowadzić w rodzinnych stronach. We własnej okolicy byli źródłem informacji i opowieści o innych regionach i narodach, a nawet inspirowali lokalną modę – w XIX wieku wiele elementów ludowego stroju męskiego ma swoją genezę w wojskowych mundurach. Natomiast przywieziony z wojska kuferek służył jeszcze nieraz długie lata jako praktyczny sprzęt domowy.
Bogusława Błażewicz
Ważniejsza literatura:
Hugo Schmid, „HandbuchfürUnteroffiziere”, Wiedeń 1916
Stanisław Kryciński, „Łemkowszczyzna po obu stronach Karpat”, Rzeszów 2016
Tomasz Nowakowski, „Armia Austro-Węgierska 1908 – 1918”, Warszawa 1992
Tadeusz Mencel, „Ciężary wojskowe Galicji Zachodniej w czasie wojen Austrii przeciw Francji w latach 1796-1809”, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska. Sectio F, Nauki Humanistyczne”, Vol. 29, Lublin 1976
Fot. Piotr Droździk
AUDIODESKRYPCJA
Chałupa z Obidzy (numer 52)
Wnętrze chałupy z Obidzy
Podkurzacz do pszczół w chałupie z Obidzy
Piec dymny w chałupie z Obidzy
Skopce, kocioł i foremka w chałupie z Obidzy
Kierpce w chałupie z Obidzy
Święte obrazy w chałupie z Obidzy
Przęślica i kołowrotek w chałupie z Obidzy
Zdjęcie z służby w wojsku austriackim w chałupie z Obidzy
Kuferek rekrucki w chałupie z Obidzy
NR 56 ZAGRODA Z KAMIENICY
Zagroda z Kamienicy z 1869 r., jednobudynkowa, bardzo mała. W rzucie poziomym tworzy kształt litery „L”. W jednym jej ramieniu znajduje się część mieszkalno-inwentarska, w drugim – część gospodarcza.
Z kuchni dym wydostaje się przez otwór w ścianie do zainstalowanego w sieni prymitywnego komina z desek.
We wnętrzu mieszkanie tkacza wiejskiego nazywanego „knapem”. Tkactwo było na góralszczyźnie jednym z najbardziej rozpowszechnionych zajęć pozarolniczych. Na tym terenie było zajęciem męskim, bywało jednak, że przy warsztacie pracowały kobiety. Tkano różnej grubości płótno ze lnu (czasami z dodatkiem konopi) przeznaczone na koszule i inne części ubioru oraz na płachty i worki. Wyrabiano też tkaninę z wełny owczej; po sfilcowaniu jej w foluszu otrzymywano sukno na portki, gurmany czy derki. W izbie stoi warsztat z nawiniętą osnową i wszystkie narzędzia potrzebne przy tkaniu.
Przed budynkiem ogródek, a w nim na drewnianym słupie kapliczka zwieńczona trzema wieżyczkami z krzyżami – charakterystyczna dla doliny Kamienicy Gorczańskiej.
Warsztat tkacki z kompletem narzędzi
Nr inw. MNS KW 13117 , EI 1263
Materiał: drewno
Wymiary: wys. 192 cm, szer. 106 cm, dł. 163 cm
Miejsce pochodzenia: Szczawa (pow. nowosądecki, woj. małopolskie)
W biedniackiej, jednobudynkowej zagrodzie góralskiej z Kamienicy rozstawiono warsztat tkacki. To krosno poziome, składające się z drewnianej ramy, do której zamontowany jest wał podawczy z nawiniętą osnową i wał odbiorczy, na który nawija się gotową tkaninę. Pomiędzy nimi rozpięte są nitki osnowy, przepuszczone przez zamocowane odpowiednio nicielnice i płochę. Nicielnice, podnoszone i opuszczane za pomocą poruszanych stopami drewnianych desek – pedałów, tworzą między nitkami osnowy tak zwany „ziew”. Przez ziew przerzuca się czółenko tkackie z nawiniętą nitką wątku, krzyżując w ten sposób nici. Każdą przerzuconą nitkę wątku przybija się do utkanego płótna za pomocą płochy, z gęsto ułożonymi pionowymi szczebelkami zrobionymi np. z łodyg trzmieliny. Uzyskuje się w ten sposób podstawowy prosty ścieg, najbardziej popularny w naszym regionie.
Na góralszczyźnie niemal w każdym gospodarstwie stał warsztat tkacki i sprzęty potrzebne do obróbki włókna. Tkactwo było tutaj jednym z powszechniejszych zajęć pozarolniczych. W biedniejszych gospodarstwach tkano własnoręcznie. Majętniejsi oddawali nici do obróbki tkaczom, nazywanym „knopami”. Tkaniem najczęściej zajmowali się mężczyźni. Kobiety przygotowywały nici, pomagały przy ich szpulaniu i snuciu. Jednak zdarzało się, że przy warsztacie pracowały także żona czy córka tkacza. W Kamienicy znaną „knopką” była Katarzyna Jaszukowska, która wyrabiała zarówno płótna lniane, jak i tkaniny z wełny owczej. Zwyczajowo oddając nici, przynoszono tkaczowi także chleb i słoninę, „by miał czym popluwa攸 czyli nawilżać śliną nici, jeśli kudłaciły się przy tkaniu. Rozliczano się od łokcia, czyli około sześćdziesięciu centymetrów gotowej tkaniny.
Co najmniej do końca XIX w. odzież codzienną oraz ubiory odświętne szyto z powstających na krosnach tkackich samodziałów. Przeznaczano je także na niezbędne w gospodarstwie obrusy, płachty, worki czy derki. Z przędzy lnianej i konopnej robiono różnej grubości płótna lniane i mieszane, tzw. „półlankowe”. Ich jakość zależała od jakości nici oraz umiejętności „knopa”.Z grubszego płótna, zwanego „zgrzebnym”, robiono odzież codzienną – męskie i kobiece koszule czy spodnie („płócianki”).Grube płótno w naturalnym kolorze służyło także do szycia męskich letnich płaszczy noszonych do stroju świątecznego, tzw. „górnic”. Płaty grubszego płótna doszywano od pasa w dół do kobiecych świątecznych koszul. Były to tak zwane „nadołki”, które do lat 20. XX w. zastępowały spodnią bieliznę. Górną, widoczną część koszuli szyło się z płótna cieńszego, czyli „paceśnego”, dobrze wybielonego. Białe płótno przeznaczano także na świąteczne zapaski, „fartuchy”, czyli starodawne paradne, spódnice zdobione białym haftem, a także podłużne płachty naramienne zwane „rańtuchami”(majętniejsze kobiety kupowały na nie wyrabiane na Spiszu cieniutkie, wzorzyste płótna rąbkowe) oraz zbliżone do kwadratu „łoktusy”. Cienkie płótna przeznaczone na spódnice i zapaski często farbowano na kolor granatowy lub ciemnoniebieski. Materiał mógł być dodatkowo drukowany w jasne, drobne wzory. Szyte z niego „farbówki” były modne wśród miejscowych kobiet do I wojny światowej. Samodziały wełniane, uzyskane z runa owczego w kolorze białym lub brunatnym („cornym”), poddawano spilśnianiu w foluszu. Powstałe w ten sposób sukno było używane na męską odzież. Miejscowi krawcy szyli z niego odświętne długie gurmany, zdobione włóczkowym haftem,i portki („suknioki”,„gunioki”), z dwoma przyporami, poniżej których „wycyfrowany” był pętlicowy motyw tzw. węzła rycerskiego lub serduszko (w typie podhalańskiej „parzenicy”).
Joanna Hołda
Ważniejsza literatura:
Maria Brylak-Załuska, „Strój”, [w:] „Kultura ludowa Górali Sądeckich”, red. K. Ceklarz, M. Kroh, Kraków 2016, s. 289-328
Zbigniew Adam Skuza, „Ginące zawody w Polsce”, Warszawa 2006
Marian Pokropek, „Etnografia. Materialna kultura ludowa Polski na tle porównawczym”, Warszawa 2019
Fot. Piotr Droździk
Kapliczka szafkowa na słupie
Nr inw. KW 13176, EII/1317
Materiał: drewno polichromowane
Przy chałupie z Kamienicy znajduje się kapliczka słupowa, która przyciąga uwagę niezwykłą urodą i ciekawą formą architektoniczną. Ustawiona na szerokim słupie z pnia otrzymała formę zamkniętej drewnianej szafki na planie prostokąta. Kapliczka nakryta została dwuspadowym daszkiem i kształtem przypomina świątynię. Od fasady szafka została ozdobiona parą narożnych kolumienek, ponad powierzchnią dachu przechodzących w wieżyczki zakończone ozdobnymi sterczynami z czarnymi kopułkami i wieńczącym je krzyżem. Taki kształt wieżyczek wieńczących dachy kapliczek jest charakterystyczny dla okolic Kamienicy. Charakterystyczne iglice pojawiają się zarówno na mniejszych obiektach na słupach, jak i na dużych kapliczkach domkowych. We wnętrzu kapliczki ulokowana została drewniana polichromowana figurka Chrystusa Frasobliwego odzianego w różową szatę. Zarówno kapliczka, jak i rzeźba zostały wykonane przez ludowego artystę Stanisława Faltyna ze Szczawy w latach 70. XX w.
Przydrożne kapliczki stanowią nieodłączny element polskiego krajobrazu. Sytuowane przy drogach, rozwidleniach, w okolicy rzek i mostów otrzymywały różnorodne kształty i wezwania. Motywacje do stawiania kapliczek były różne. Niektóre fundowane były jako wota dziękczynne za otrzymane łaski, inne miały chronić mieszkańców od kataklizmów i chorób, jeszcze inne powstawały w intencji przebłagania win czy w celu oznaczenia miejsc ważnych dla określonych społeczności.
Jak pisał ks. Jan Rzepa: „należą one nie tylko do folkloru, nie tylko stanowią ozdobę polskiego krajobrazu i odbicie twórczego ducha oraz artystycznych upodobań naszego ludu, ale przede wszystkim są świadectwem wiary minionych pokoleń”.
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Jan Rzepa, „Kapliczki, krzyże i figury przydrożne na terenie Diecezji Tarnowskiej”, Kraków 1983
Warsztat tkacki
NR 57 KAPLICZKA NA KRZYŻU Z KAMIONKI WIELKIEJ
Kapliczka z Kamionki Wielkiej, na krzyżu z końca XIX w., w typie powszechnie występującym na Sądecczyźnie. Wewnątrz drewniana XIX-wieczna rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
Kapliczka szafkowa na krzyżu
Nr inw. MNS/193/S
W sektorze Górali Sądeckich przy drodze znajduje się XIX-wieczna kapliczka skrzynkowa z Kamionki Wielkiej. Obiekt otrzymał formę prostokątnej szafki zwieńczonej dwuspadowym daszkiem, umieszczonej na wysokim drewnianym krzyżu. Szafeczka posiada snycerskie zdobienia w postaci pary smukłych kolumienek wieńczących ją po bokach oraz rzeźbionych czterech promieni zdobiących pole trójkątnego przyczółka. Wewnątrz przeszklonej niszy znajduje drewniana i polichromowana rzeźbą przedstawiająca Matkę Boską z Dzieciątkiem. XIX-wieczna figura została wykonana przez nieznanego ludowego artystę.
Kapliczki przydrożne stanowią nieodłączny element sądeckiego krajobrazu. Ich obecność na tych terenach jest wyrazem silnej religijności i pobożności mieszkańców. Fundatorami byli na ogół bogatsi mieszkańcy wsi lub większa grupa ludzi. Kapliczki wznoszono z różnych pobudek. Bardzo często pełniły funkcje ochronne, miały zabezpieczać przed różnego rodzaju kataklizmami, nieszczęściami, wojnami czy chorobami. W XIX wieku mieszkańcy Sądecczyzny wielokrotnie musieli zmagać się z panującymi epidemiami, które dziesiątkowały ludność. Kapliczki stawiano także jako dziękczynienie za wyjednane łaski oraz w celu przebłagania za grzechy.
Wybór miejsca, w którym stawiano kapliczki nie był przypadkowy. Na ogół lokowano je przy drogach bądź przy skrzyżowaniach, w pobliżu rzek, mostów i w miejscach, z którymi wiązały się różne wydarzenia. Forma kapliczek jest bardzo różnorodna, niektóre murowano na wzór małych domków, inne przybierały kształt słupów z wieńczącymi je figurami. Bardzo popularne były także drewniane kapliczki skrzynkowe, które stawiano na słupach, wieszano na drzewach lub tak jak w przypadku omawianego obiektu, na drewnianych krzyżach.
Justyna Stasiek-Harabin
Ważniejsza literatura:
Tadeusz Seweryn, „Kapliczki i krzyże przydrożne w Polsce”, Warszawa 1958
NR 58 STODOŁA Z ZARZECZA
Stodoła z Zarzecza to budynek z drugiej połowy XIX wieku, niewielki, o pięknych proporcjach. Zrębowy, dach czterospadowy, kryty słomą. Wewnątrz boisko i jedno zapole. Wrota dwudzielne.