„Słońce ziemią kołysze/ Chmury z nieba wytarło/ Zda się słychać jak w ciszy/Z kłosów sypie się ziarno. Babom łydki bieleją w podkasanych spódnicach/ Ziemia pęka nadzieją/Rodzi się POŁUDNICA”. Tak o demonie polnym z ludowych wierzeń pisał i śpiewał Kazimierz Grześkowiak (choć pewnie większość z nas lepiej zna”W południe” w wykonaniu Kazika:)
Także mieszkańcom Sądecczyzny południce nie były obce. Jak mówiono, ukazywały się późną wiosną i latem, zawsze w samo południe (stąd nazwa) i napastowały ludzi, którzy o tej porze nie przerwali pracy w polu. W wierzeniach ludowych godzina dwunasta – zarówno w dzień, jak w nocy –była czasem aktywności złych duchów, przestrzegano nawet: „przez południe nie rób, bo diabeł się cieszy!”. Stąd, powszechny dawniej zwyczaj „odprawiania południcki”, „południowania”, czyli przerwania pracy w południe, przynajmniej na pół godziny, i odmawiania modlitwy Anioł Pański.
Południce wyobrażano sobie albo jako młode, piękne dziewczyny w białych szatach, albo – przeciwnie – „stare baby, które duże zęby miały, długie, żółte jak wosk”, były niedbale ubrane i rozczochrane.Kryły się w zbożu lub w krzakach, skąd wychodziły, by pracujących w polu zmuszać do… wyłapywania i zabijania insektów, „których miały we włosach bardzo dużo, a wszystkie były niezmiernie wielkie”. Niejednokrotnie osoba iskająca południcę zasypiała w słońcu, co powodowało ból głowy lub udar, uważano więc, że południce „zdrowie niszczyły”, a nieraz nawet udusiły nierozważnego żniwiarza.Te istoty były zawzięte szczególnie na położnice, które nie przestrzegały obowiązujących je zakazów: „kiedy zdarzyło się, że kobieta, która miała małe dziecko, nie poszła na wywód (czyli obrzędowe oczyszczenie po porodzie), a wyszła na orne pole, zaraz zjawiała się przy niej południca i dokuczała. Kobieta opanowana przez ducha słabła, musiała robić wszystko, co kazała jej południca”.Takie spotkanie mogło się skończyć omdleniem kobiety, a nawet śmiercią dziecka.By odpędzić demona wystarczyło zawołać po imieniu napastowaną przez niego osobę.
Aktywnością demona tzw. południowego (który być może dał początek wierzeniom o południcach) tłumaczono również gwałtowny wiatr i wiry powietrzne pojawiające się w południe w letnie dni. Dla archaicznych wierzeń wyjaśniających zjawiska naturalne charakterystyczne było także nadawanie żywiołom postaci i cech ludzkich. Tłumaczono więc, że „wiater to bardzo mocny chłop. Ma na sobie oktusę (płachtę) i jak tańcy, tak tom oktusąm robi wiater”. Przed tak wyobrażonym wiatrem można się było bronić, np. za pomocą ostrego narzędzia. Znane są opowieści, w których nóż ciśnięty w wir powietrzny znikał, a po jakimś czasie oddawał go nieznany człowiek z blizną. Oto jedna z takich historii, zapisana pod koniec XIX w. w Zabrzeży:
„Raz wiał sobie chłop zboże na boisku, a wiater mu ciągle zawiewał. Tak on się zgniewał, porwał nóż i cisnął na pole. Potym szuka noża, ale nigdzie nie może znaleźć. Coś po roku poszedł w podróż i zabłądził w lesie. Na szczęście ujrzał przed sobą światełka, poszedł w tę stronę i natrafił na chałpę. Wlazł do niej i prosił o nocleg. Obiecali go przenocować i dali mu nawet wieczerzę. Jak jadł wieczerzę i krajał chleb poznał swój nóż. Tak się pyta gazdy: Skąd się też tu wziął mój nóż? Wtedy gospodarz gada: Nie pamiętasz to jakeś cisnął nóż kiedy wiater zadymał? Tym wiatrem to ja byłem. Patrz jakeś mi nogę okaleczył.Teraz ci daruję, ale pamiętaj, żebyś więcej nie ciskał do mnie noża”.
Joanna Hołda
N zdjęciach (autor Piotr Droździk) pokaz prac polowych w sądeckim skansenie w wykonaniu zespołu regionalnego Podegrodzie.