filie

Na czas pandemii koronawirusa (publikujemy ten tekst 21 marca 2020 r.) wspomnienie epidemii cholery z 1855 r.

Stara rycina w kolorze sepii, przedstawiająca miasto, w tle wzgórza i niebo.

Józef Szalay, tak zrelacjonował tamten czas:
Spomniałem, że lato tego roku 1855 będąc piękne i pogodne, rokowało dla Szczawnicy pomyślny czas kąpielowy, co się też urzeczywistniać poczęło albowiem już w pierwszej połowie lipca zgromadziło się 150 partyi gości. Ale niestety w tem samym czasie grasująca już od kilku tygodni w kraju nieszczęsna cholera i rozszerzająca się coraz więcej przez liczne pochody wojska, także w Szczawnicy zjawiać się poczęła. Zwlekli tę zarazę Żydzi, uciekając do Szczawnicy przed wybuchłą zarazą w Tarnowie. I tak w Szczawnicy zapadła na nią najpierw we wsi, w domu pisarza zakładowego Noworyty, Żydówka tarnowska Filkelsteinowa. Skąd się tem łatwiej przeniosła do zakładu, iż pisarz Noworyta i jego ludzie codziennie po kilka razy przybywali z domu jego cholerą zarażonego do zakładu. Wnet więc tak w zakładzie jak poprzednio we wsi, cholera rozszerzać się poczęła, na którą mieszkańcy nie tylko wsiowi, ale i goście licznie zapadali.
Lecz gdy z początku nie była złośliwą – nikomu jeszcze nie zagrażała śmiercią, a raczej po każdym lekkim zachorowaniu następowały na zdrowiu polepszenia to jednak niedługo trwał taki stan choroby. 

„Już po wsi poczęli niektórzy włościanie na cholerę umierać i tam nawet jeden z gości padł pierwszą ofiarą: Pan Janowski z Jasielskiego – staruszek 80 letni. Przeniesiona ta zaraza z domu pisarza Noworyty – w jego drugie mieszkanie oznaczone dla niego przy zakładzie, i to w niem najpierw zachorowała służąca Pani Podgórskiej z Jasła. Gdy tej już było lepiej zachorowała sama Pani Podgórska i w dn. 24 lipca na cholerę umarła. Tego samego dnia, także drugi gość: Pani Hupkowska nie zachowując przepisanej diety, w cholerze życie zakończyła, a w dniu następnym u Noworyty we wsi Pani Hendlowa z Krakowa swe cierpienia w cholerze opłaciła życiem. Te więc nieszczęsne wypadki śmierci stały się faktem, że goście prawie wszyscy zacząwszy od 27 lipca w kilka dni potem powyjeżdżali i Szczawnicę w najpiękniejszej lata porze opuścili. Równie klęska dla zakładu była ta, że od chwili wybuchnięcia cholery w kraju zaprzestano pić wszędzie wodę szczawnicką, więc dla niej w najlepszym czasie po prostu nie było dalszego odbytu”.

Po wyjeździe, tak przedwczesnym gości, sam pozostałem z małym gronem familii mojej w Szczawnicy. Znękany z pracy i żalu po tylu nieszczęsnych wypadkach spoglądałem smętnym okiem na skutki śmiertelne niszczącej jeszcze cholery między włościanami, która panowała żarłocznie prawie do końca lipca. W początku sierpnia już się uśmierzać poczęła i tylko tu i ówdzie słyszano, że ktoś jeszcze zachorował. Aż tu znowu 9 sierpnia nastąpiły dwa wypadki śmierci w domu Lustyga na jego dzieciach, które dały powód mojej siostrze Annie Reicheltowej, że przechodząc obok domu wspomnianego Lustyga do niego wstąpiła i tam zatrzymując się dłużej zarazem cholery tknięta została. Zachorowała na nią 10 sierpnia i w kilkudniowym cierpieniu, mimo wszelkiej rady i pomocy lekarskiej dn. 17 sierpnia umarła.
Matka najukochańsza moja będąc niezmordowanie czynna przy ratowaniu zachorzałej córki, równie na cholerę zapadła i zachorowawszy rano dnia 24 sierpnia w dniu tem samym wieczór o 8 godzinie, zakończyła życie. W jakim stanie znękania na ciele i duszy znajdowałem się ówcześnie w Szczawnicy każden poświadczy, któren mnie błąkającego widział.

Barbara Węglarz

(na fot. fragment uzdrowiska z ok. 1855 r., rycina autorstwa Józefa Szalaya)